Generał Jaruzelski był rzadkością i jako człowiek, i jako polityk.
Przenikliwością obezwładniał rozmówców. Okazywał lojalność wobec
lojalnych ze szkodą własną. Gdy stykał się osobiście z wrogami
politycznymi, to ich uwodził. Otoczenie swoje zaskakiwał luzem,
poczuciem humoru i żądzą plotek. Był niespodzianką dla wszystkich,
którzy stykali się z Nim osobiście, a pamiętali jako sztywniaka z plenów
PZPR, defilad, przemówień – jednym słowem z telewizora. Mniemał bowiem,
że nosiciel godności powinien przypominać drzewiec od sztandaru.
Miał
wady: mówił zbyt rozwlekle, słuchał innych nazbyt potulnie i za długo,
podejmował decyzje dopiero gdy dojrzały, z opóźnieniem. Brakowało Mu
nowoczesnego wykształcenia i współczesnych lektur. Nie rozumiał
socjotechniki ani mechanizmów władzy. Mniemał, że nakazać coś równa się
sprawić. Zadziwiały go nieraz podstawowe wiadomości o świecie, zatem
imponowali mu besserwisserzy. Jaruzelski ulepiony był z dobrej
przestarzałej gliny. Już komunista, a wciąż polski szlachcic z wadami
obu gatunków.
Powiem ostrożnie, że Jaruzelskiego uważam za jednego z
największych polskich polityków, ale naprawdę On przerastał wszystkich:
Stanisława Augusta, Wielopolskiego, Piłsudskiego. Owszem, Marszałek
odparł bolszewików, a Generał się o nich oparł. Obaj dla kraju zrobili,
co w ich mocy było. Jednakże mając władzę, Piłsudski ewoluował od
demokraty do autokraty. Polityczna droga Generała Jaruzelskiego biegła
przeciwstawnie.
Nacjonalistyczna prawica, alias zaplute karły
reakcji, potomkowie fanatyka Niewiadomskiego twierdzą, że Jaruzelski był
zbrodniarzem, bo wprowadził stan wojenny. Sam Generał nazywał go
mniejszym złem. Nie zgadzam się ze skromnością skrytą za tą samooceną.
Co miał zrobić przywódca państwa u progu zimy 1981r.? Nic nie robić, a
czekać, co się zdarzy? Miał przeciw sobie 9 milionów zrewoltowanych
solidaruchów zbuntowanych przeciw PRL, ale także przeciwko im
przewodzącym umiarkowanym politykom. Miał pół miliona uzbrojonych
zwolenników lub beneficjantów PRL, licząc wojsko i inne formacje
zbrojne, milicję, SB, których świerzbiły palce. Miał wojska radzieckie
wewnątrz Polski i wokół wszystkich jej granic. Miał na karku doktrynę
Breżniewa mówiącą, że z radzieckiego obozu nie ma drzwi z napisem
„wyjście”. Nie mógł oddać władzy, bo był do niej wszechstronnie
przykuty. Czyż powinien był czekać, kto pierwszy zacznie strzelać, a kto
rżnąć? Na ówczesną Polskę patrzeć należy przez pryzmat Ukrainy,
Bałkanów, Bliskiego Wschodu. A też marzeń Europy Zachodniej i USA z lat
80. o tym, żeby „komunizm” dogorywał spokojnie. Natomiast o dramacie w
kopalni Wujek niechaj idioci opowiedzą np. w Iraku albo Syrii. Tam na
pewno docenią jego wielki wymiar.
Drugim z kolei czynem świadczącym o
politycznej wielkości Wojciecha Jaruzelskiego była próba wprowadzenia
kapitalizmu do socjalizmu, czyli reformy Wilczka–Rakowskiego. W istocie
stanowiły one już zmianę ustroju bez usuwania jego politycznych
dekoracji. Te jednakże spóźnione i niekonsekwentne próby grzebania
realnego socjalizmu przez jego własny kondukt pogrzebowy miały w
konsekwencji doniosłe znaczenie. Przy Okrągłym Stole usiadły strony
nieodległe już od siebie pod względem celów, rozumiejące wzajemnie swój
język. Porozumienie to stanowiło nie tylko dziejową konieczność. Przy
wszystkich sporach ono już dojrzało pod względem politycznym i
programowym. A z czerwonej strony nie natrafiło na ideologiczne opory.
Generał Jaruzelski z opóźnieniem, ale wciąż w porę wyciągnął wnioski z
historycznej przegranej realnego socjalizmu.
Wreszcie Jaruzelski
przyjął prezydenturę RP/PRL, a to, jak ją sprawował, świadczy o
niezwykłym kalibrze tego męża stanu. Żaden inny przywódca w XX wieku tak
się nie zachował: mając dużą konstytucyjną władzę, nie korzystał z
niej. Stał się doradcą i notariuszem premiera Mazowieckiego. Chronił i
aprobował tworzenie zachodniego modelu demokracji oraz kapitalizmu. Nie
miał i mieć nie mógł w tym żadnej rachuby własnej. Na urzędzie spokojnie
cierpiał upokorzenia. Odszedł dobrowolnie i cicho, z chwilą gdy
przestał być nowej władzy potrzebny jako parasol ochronny. Jakiż inny
polityk rezygnował ze wszelkich ambicji i uznawał swoją zbędność?
Przez następcę pożegnany został po chamsku. Tak i teraz jest żegnany przez niedorżniętą watahę, mówiąc słowami Sikorskiego.
Nad
komuchem, który już dawno temu zrobił swoje i odszedł, nie pochylą się
współczesne sztandary. Dla Komorowskiego i Tuska śmierć Jaruzelskiego to
ani radość, ani żal, tylko kłopot, przez który trzeba się prześlizgnąć
bez nadmiernych strat wizerunkowych. Wielki jest żal tylko tych, którzy
Go znali i wspomagali. Płakać powinna Polska, ale jest za głupia na to,
żeby włożyć żałobę.
JERZY URBAN