Dziś z powodu konieczności samodzielnego pełnienia obowiązków rodzicielskich w ten weekend nad trójką moich dzieci, pozwolę sobie jedynie zacytować jeden z licznych artykułów profesora Jana Hartmana, będącego jednocześnie filozofem, etykiem, publicystą, ateistą, politykiem i... bardzo przyzwoitym człowiekiem.
"Kościół katolicki prowadzi
wiele firm i instytucji charytatywnych, z Caritasem na czele, nieźle na
tym zarabiając, a w dodatku zyskując wizerunkowo, gdyż ludziom wydaje
się, że to sam Kościół daje na biednych i im służy, podczas gdy tylko
ich obsługuje, i to głównie za państwowe pieniądze.
A jako że konkordat daje Kościołowi
gwarancję całkowitej autonomii w sprawach finansów (żadnych kontroli),
przekrętom na przeszkodzie nic nie stoi. I tak na przykład kwitnie
kościelny biznes sierocińcowy, rodem z „Oliviera Twista" Dickensa.
Polega on na tym, że państwo daje tak około dwa razy więcej na dziecko
niż w państwowym domu dziecka, za to Kościół gwarantuje, że na pewno
władze nie będą miały szansy wtrącać się w to, co się z tymi dziećmi
dzieje. A co się dzieje, to już właśnie wiemy dzięki uprzejmości siostry
Bernadetty. Poniżanie, znęcanie się, gwałty. Pisała o tych
przestępstwach ostatnio „Gazeta Wyborcza", a 6 lat temu (!) „Fakty i
Mity". Czy w pozostałych 44 sierocińcach kościelnych dzieje się to samo,
co w Zabrzu? Pewnie nie we wszystkich, ale skoro nie ma nad nimi żadnej
kontroli, to trudno uwierzyć, aby Zabrze było wyjątkiem. Tym bardziej
że niezliczone opowieści z Irlandii czy USA potwierdzają, że „wyjątki"
idą w liczby co najmniej dwucyfrowe. Cierpienie sierot zawinione jest
nie tylko przez odrażających ludzi i zorganizowane przez nich
patologiczne instytucje, lecz również przez polskie władze, które w imię
posłuszeństwa Watykanowi wyrzekły się swojego prawa i wyparły swojego
obowiązku dbania o dobro najmłodszych obywateli. Frymarczy się dziećmi w
imię świętej zasady autonomii działalności ekonomicznej (i wszelkiej
innej) Kościoła. Na ołtarzu konkordatu – razem z miliardami złotych
różnych darów i dotacji – składa się los dzieci. I to zupełnie jak u
Dickensa!
Tam też odbywają się w sierocińcach
„kontrole". W wersji PL – ktoś przyjdzie z urzędu, złoży hołd księdzu,
dostanie święty obrazek i pójdzie. Zresztą i tak żadnych uprawnień
realnie nie ma, bo inaczej być nie może, bo to przecież „kościelne osoby
prawne", cieszące się „autonomią", „zarządzają swoimi sprawami na
postawie prawa kanonicznego".
Gdy w niewielu słowach mam opisać całe
zło, które wiąże się z konkordatem, opadają mi ręce. Jakże szkoda mi
tych wszystkich rzeczy, których nie zmieszczę! I od czego zacząć? Ano
chyba od tego, co najważniejsze – od godności państwa i narodu. Oto
instytucja religijna, zorganizowana w państwo i podająca się za
przyjaciela Polski, zażądała dla siebie czegoś niesłychanego – aby jej
przywileje zagwarantowała polska konstytucja. I tak też się stało.
Polska konstytucja zawiera (art. 25) gwarancje równouprawnienia związków
wyznaniowych, a jednocześnie mamy jawne tego równouprawnienia
pogwałcenie – mianowicie nakaz zawarcia konkordatu, czyli umowy
międzynarodowej, z tzw. Stolicą Apostolską. Ta forma regulacji stosunków
jest z natury rzeczy niedostępna dla pozostałych związków wyznaniowych,
co w sposób oczywisty przeczy równości wyznań. Czy wyobrażacie sobie,
co by było, gdyby, dajmy na to, w polskiej konstytucji napisano, że
stosunki z Niemcami ureguluje specjalna umowa? Czy ktoś miałby cień
wątpliwości, że taki zapis konstytucyjny godzi w polską suwerenność? A
gdyby tak rząd niemiecki nadał immunitet i obywatelstwo polskiemu
pedofilowi i odmawiał wydania go Polsce, tak jak to dzisiaj dzieje się z
abp. Wesołowskim, zajadającym bażanty w Watykanie, gdzie za pedofilię
nie idzie się wszak do ciupy? No, co by powiedział wtedy Kaczyński? Ten
przykład lepiej bodaj niż cokolwiek innego pokazuje poddaństwo Polski
wobec Watykanu, przypieczętowane na amen w haniebnym konkordacie!
Twórcy konkordatu nie próbują nawet
udawać, że nie jest to spis zobowiązań Polski wobec Watykanu i gwarancja
statusu „państwa w państwie" dla Kościoła katolickiego i wszystkich
jego instytucji. Nikt nawet nie próbuje twierdzić, że jest tam jakaś
symetria i wzajemność, równe rozłożenie korzyści i ciężarów, a więc
cechy wymagane od wszelkich umów międzynarodowych. Rozmawiałem z
twórcami konkordatu. Ich logika jest zaiste przewrotna. Zgodnie
twierdzą, że konkordat miał być zaporą dla państwa, dając Kościołowi tak
wiele, że już więcej nie mógłby żądać. Lenne hołdy wobec Watykanu miały
zabezpieczać nas niby feudalnych baronów przed gniewem księcia. O
święta naiwności! W swoim dziecinnym sprycie politycznym ubzdurali
sobie, że jeśli przy okazji gwarancji przestrzegania przez państwo
autonomii Kościoła (czytaj: jego totalnej samowoli i przewagi prawa
kanonicznego nad prawem RP) przemyci się gwarancję w drugą stronę (że
niby Kościół miałby szanować autonomię Polski i nie wtrącać się do
stanowionego prawa itp.), to Polska obroni swoją godność i suwerenność.
Jakież zaskoczenie, że stało się odwrotnie! No, kto by pomyślał,
doprawdy! Dziś ci sami politycy spuszczają głowy i mówią: „A bo myśmy
myśleli...". Dobra, nieważne już, co tam sobie myśleliście 25 lat temu.
Ważne, żeby zrozumieć swój błąd i próbować go naprawić. TERAZ! W imię
godności naszej Rzeczypospolitej, nie ustaniemy, dopóki haniebny traktat
z Watykanem nie zostanie zerwany!"
Jan Hartman
Serce rośnie, czytając Jana Hartmana! :-)
.
Jan Hartman
Serce rośnie, czytając Jana Hartmana! :-)
.