Kościół najgłośniej krzyczy
wtedy, gdy ma nieczyste sumienie. A w sprawie zwierząt zawinił chyba
więcej niż w kwestii wypraw krzyżowych i polowań na czarownice razem
wziętych.
Kler rzymskokatolicki w Polsce nie
ustaje w hodowaniu sobie nowych wrogów. Jak wiadomo, ciągłe
mobilizowanie wiernych do walki zapewniło mu długowieczność i ma on
świadomość tego faktu. W zeszłym roku po długoletniej walce z lewicą
wymyślił sobie jako wroga „ideologię gender" (patrz tekst powyżej).
W
tym roku hitem sezonu łowieckiego dla działaczy katolickich i
kościelnych mediów są tzw. animal studies, czyli badania nad zwierzętami
i ich relacjami z ludźmi. Cóż zdrożnego jest w zajmowaniu się
zwierzętami? A co złego było w badaniu uwarunkowań ludzkiej płci?! No
właśnie...
Odkąd oświecenie wyzwoliło ludzki
umysł z oków kościelnych, etyczne myślenie i działanie zrobiło
zaskakujące postępy. Oskarżono, napiętnowano i w różnym stopniu
zniesiono także poddaństwo, niewolnictwo, przemoc ekonomiczną, rasizm,
dyskryminację płciową i wiele innych okropnych rzeczy, które przez
tysiąclecia znajdowały wsparcie i ochronę religii. Wreszcie w drugiej
połowie XX wieku ludzkość zaczęła wyraźniej dostrzegać także zwierzęta –
teraz jako coś więcej niż narzędzia pracy lub kotlet na talerzu.
Zaczęto debatować o prawach zwierząt i choćby częściowym ich wyzwoleniu z
brutalnych warunków życia (i śmierci) pod egidą człowieka.
Ten proces moralnej emancypacji
ludzkości nie mógł przejść niezauważony przez kościelną hierarchię.
Zawsze próbowała go powstrzymać, albo choć opóźnić. Walka z „ideologią
gender" ma za zadanie m.in. zahamować równouprawnienie kobiet. Atak na
badania nad zwierzętami to proces sparaliżowania rozumnego namysłu nad
relacjami łączącymi człowieka z innymi zwierzętami, a także nad
zwierzęcą naturą, która w zdumiewającym czasem stopniu przypomina naszą,
ludzką. Podniesienie statusu zwierząt jest dla doktryny kościelnej
śmiertelnym zagrożeniem, bo podważa naukę o wyjątkowości ludzkiej duszy i
dyskredytuje panowanie człowieka nad całym „stworzeniem". Kościół jest
przerażony, gdy ludzkie sumienie dosłownie „schodzi na psy" oraz inne
zwierzęta i dostrzega w relacji z nimi ważny temat moralny. Stąd
wściekła walka z wszelką wiedzą i wszelkim postępem w tej dziedzinie.
A czym właściwie zajmują się badania
nad zwierzętami, w tym także te, które nie byłyby czystą zoologią?
Należy do nich antrozoologia, interdyscyplinarna nauka o interakcjach
człowieka i innych zwierząt, która czerpie z zoologii, antropologii,
medycyny i psychologii. Zajmuje się m.in. emocjonalnymi więzami
łączącymi człowieka i zwierzęta, obecnością zwierząt w społeczności
ludzkiej i jej różnych aspektach w zależności od danej ludzkiej kultury,
a także obecnością zwierząt w strefie miejskiej, kwestiami etycznymi
relacji ludzko-zwierzęcych, problemem istnienia umysłu i osobowości u
różnych gatunków zwierząt itp., itd. Jak widać jest to ogromne pole do
badań, a wiedza ludzka dopiero na nim raczkuje. Bo przecież jesteśmy
dopiero u początków badań nad językiem delfinów czy ptaków, a także
życiem społecznych różnych gatunków zwierząt. Dopiero od niedawna wiemy,
że wiele zwierząt ma niezwykle rozbudowane życie uczuciowe, w tym
empatię. Dla Kościoła wszystko to tymczasem jest podejrzane i
niebezpieczne. No bo jeśli delfiny mają rozum i język, to co można
powiedzieć o ich duszy? A jeśli ją mają, to czy za nie także umarł
Jezus, czy może mają jakiegoś delfiniego zbawiciela? A może nie upadły
dotąd w grzech i wybawienia nie potrzebują? To dopiero byłby problem
teologiczny!
W atakach na wyraźniejsze przejawy
empatii ludzko-zwierzęcej przoduje tygodnik katolicki „Gość Niedzielny",
a w nim niejaki Franciszek Kucharczak, redaktor specjalizujący się w
tej dziedzinie. Katolickie media zawyły ze wściekłości, gdy Instytut
Badań Literackich zdecydował o organizacji konferencji pt. „Zwierzęta i
ich ludzie. Zmierzch antropocentrycznego paradygmatu". Nie trudno
zauważyć, że dla Kościoła wszelkie rozważania o tym, że może jednak
człowiek nie jest pępkiem świata, pozostają piekielną herezją.
Źródło: http://faktyimity.pl