W tym tygodniu także i mnie spotkała tzw. kolęda. Akurat byłem w domu gdy do moich drzwi zapukało dwoje dzieci przyodzianych w jakieś firanki, z trudem śpiewających jedną z kolęd. Dopiero wrzucenie im do skarbonki spowodowało, że przerwali swój żałosny występ i wyszli, marząc mi kredą drzwi wejściowe. Zaraz po nich przyszedł tzw. duszpasterz. Znając wewnętrzne instrukcje przeprowadzania kolęd wiedziałem czego się spodziewać. Bez większych nadziei przyjąłem gościa, pozwalając, by nie tylko dopełnił formalności ale i porozmawiał z gospodarzami, skoro już przyszedł. Zaczął od przywitania wraz z kpiącym uśmieszkiem pełnym poczucia wyższości, który miałem wielką ochotę zetrzeć z jego twarzy. Ten parszywy uśmieszek nie trwał jednak długo - dokładnie tyle, ile uścisk dłoni z gospodarzem. Szybko tym po shake - handzie przeszedł do paciorka, więc z tym ścieraniem uśmieszku duszpasterza musiałem się jeszcze wstrzymać. Po paciorku był następny a potem jeszcze jeden. Sprytny sposób na sprawdzenie znajomości modlitw - pomyślałem. Po paciorkach wytarł krzyżyk o usta domowników i grzecznie zapytał czy może usiąść. Usiadłszy do stołu rozłożył swój "kapownik" i niczym sprawny rachmistrz spisowy, szybko wypełnił kolędowy formularz. No to teraz sobie pogadamy - pomyślałem. W odróżnieniu od większości rzymskich katolików można ze mną porozmawiać nie tylko na tematy związane z Biblią, historią Kościoła ale również bieżącą działalnością hierarchów kościelnych, która od dawna napawa mnie zarówno obrzydzeniem ale i niepokojem. Jednak mój gość pierwszy zapytał czy mamy jakieś pytania dotyczące parafii. Takowych nie mieliśmy, gdyż znając telefony i adresy e-mail wszystkich dziewięciu księży w naszej parafii nie czekałbym do kolędy by móc porozmawiać z którymś z księży, jeśli zaszła by taka potrzeba. Zanim odwdzięczyłem się księdzu podobnym pytaniem on... podziękował za wizytę, zgrabnym ruchem schował kopertę i wyszedł. Mógł swobodnie porozmawiać, zapytać o cokolwiek, niekoniecznie związanego z instrukcją, mógł przekonywać, nawracać, zachęcać... Nie chciał. Ja natomiast nie chcę być jedynie barankiem strzyżonym przez bezdusznego kościelnego urzędnika, który przychodzi do mnie tylko po wywiad i kasę. Nie mam powodów by bać się rozmowy z księdzem i chować się przed nim ale takiego traktowania tolerował nie będę. Była to bowiem ostatnia wizyta duszpasterska w której brałem udział.
Reasumując:
Nie trzeba zamykać się przed wizytą księdza, ale otwierać mu nie warto!