niedziela, 11 września 2016

Słowo na niedzielę: Sekta rzymskokatolicka?

Jakiś czas temu, pewien religioznawca, będący jednocześnie ateistą ochrzczonym jako niemowlę w obrządku rzymskokatolickim, nazwał Kościół rzymskokatolicki sektą.

Sekta (od łac. secta – kierunek, droga, postępowanie, zasady, stronnictwo, nauka, od sequi – iść za kimś, postępować, towarzyszyć lub łac. seco, secare – odcinać, odrąbywać, odcinać się od czegoś) – pierwotnie grupa społeczna powstała na skutek rozłamu (schizmy) wśród wyznawców jakiejś ideologii lub grupa kultowa powołana po doświadczeniu religijnym jej założyciela. Jeden z trzech typów organizacji religijnej (obok kościoła i denominacji religijnej). Współcześnie termin sekta ma pejoratywne konotacje w języku potocznym. 

Biorąc pod uwagę moje (raczej pejoratywne) wyobrażenie o sektach, określenie wspólnoty Kościoła rzymskokatolickiego, wywodzącego się z judaizmu, sektą wydawało mi się wyjątkowo nietrafne, nielogiczne wręcz obraźliwe. Przecież sekta w moim rozumieniu jest społecznością raczej niewielką, zamkniętą (nastawioną bardziej na utrzymanie dotychczasowych wpływów niż na powszechne zachęcanie do dołączenia do ich wspólnoty), niejawną w kwestiach finansowych (co odróżnia je od wszelkich stowarzyszeń, spółdzielni czy spółek) oraz odporną na wiedzę, argumenty i obiektywne fakty. Czy więc o Kościele rzymskokatolickim, w którym ochrzczonych jest zdecydowana większość Polaków można mówić, że jest społecznością raczej niewielką? Wystarczy spojrzeć na liczbę osób wyznających tę wiarę na Świecie oraz na bronienie się katolików przed skutecznym podliczeniem aktywnej ich części, czyli przed wprowadzeniem jawnego finansowania Kościoła poprzez opodatkowanie wiernych. Wszelkie próby wprowadzenia odpisu podatkowego na Kościół wiązały się z domaganiem się z żądaniem kleru, by państwo ogromnymi kwotami wywołało straty (sic!) spowodowane tym, że nie każdy ochrzczony chciałby dobrowolnie płacić dodatkowy podatek na tę instytucję. Biorąc pod uwagę skalę roszczeń polskiego kleru oraz liczbę katolików za naszymi zachodnimi granicami trudno byłoby mówić o "dziewięćdziesięciu procentach polskich katolików", "katolickim wyznaniu narodu polskiego" itp. Niemcy opodatkowali związki wyznaniowe. Aktywnym (dobrowolnie płacącym podatki na Kościół) katolikiem jest tam co dziesiąty obywatel. Z dużym prawdopodobieństwem można więc przyjąć, że u nas liczba aktywnych (dobrowolnie opodatkowanych) katolików wyglądałaby podobnie. Ale przecież sekta jest społecznością zamkniętą (nastawioną bardziej na utrzymanie dotychczasowych wpływów niż na powszechne zachęcanie do dołączenia do ich wspólnoty) a Kościół katolicki na każdym kroku deklaruje swą otwartość na nowych członków, zarówno w samym Kościele (promocja życia w rodzinie, której nieodłącznym elementem są ochrzczone za młodu dzieci), katolicka propaganda w telewizji, radiu, prasie, zawłaszczanie edukacji (zwiększanie godzin lekcji religii, próby wprowadzenia matury z religii), zawłaszczanie świąt państwowych do promowania "jedynie słusznej" wiary w Polsce, czy katolickie misje tylko i wyłącznie w krajach najmniej rozwiniętych (np. w krajach afrykańskich) stanowi dowód na to, że wszelkie w/w działania Kościoła rzymskokatolickiego mają na celu utrzymanie i umocnienie dotychczasowej skali wpływów a nie przekonanie np. Amerykanów, Japończyków czy Koreańczyków do poparcia wiary, która dobrobyt w obiecywanym życiu wiecznym uzależnia od (nieodłącznej!) konieczności umartwiania się i wyrzeczeń w życiu doczesnym. W krajach gdzie edukacja i rozwój gospodarczy stanowi wzór dla Świata tam katolików raczej nie widać... Widać ich natomiast w krajach, w których wiara jest stawiana na równi z nauką, gdzie ubóstwo społeczeństwa jest powszechne a także tam, gdzie w wyniku wojen plemion jedno bóstwo zastępuje inne. Tylko w tych rejonach przedstawiciele katolickiego kleru nie odpuszczają, ryzykując nawet życie swoich funkcjonariuszy. We wszystkich rozwiniętych gospodarczo i naukowo państwach społeczność rzymskokatolicka stanowi niewielki procent społeczeństwa. Jak sekta. A przejrzystość finansów? W każdym kraju katolickim finanse kleru nie są ani jawne ani wolne od nadużyć. To powoduje często uzasadnione przekonanie, że wielu kapłanów jest nimi wyłącznie dla pieniędzy. Przejrzystość finansów kleru rozwiała by wszelkie podejrzenia. Także te, dotyczące faktycznej liczby katolików, na co kler nie pozwoli sobie nigdy. Dopóki będą istnieć katoliccy wyznawcy, którzy zapewniają klerowi dostatnie życie, dopóty kler będzie dbał wyłącznie o to, by ci wyznawcy się rozmnażali. Głoszenie wiary poprzez czyny katolickich księży w krajach, w których badania prenatalne, in-vitro po prostu służą społeczeństwu a nauka i wolności obywatelskie są na niespotykanym w Polsce poziomie raczej nie wchodzi w grę. "Trzeba siać, siać i siać" - zwykł mawiać założyciel katolickiej rozgłośni radiowej, katolickiej telewizji i katolickiej szkoły ogrzewanej wodą termalną, dofinansowaną pieniędzmi (nie tylko) katolików. Każdy gospodarz wie, w tym guru sekty także, że najważniejszy jest podatny grunt. Właśnie dlatego Polska jest tam gdzie jest we wszelkich rankingach, ratingach i prognozach. Wyjątkowa podatność polskiego gruntu na wpływ katolickiej sekty w każdej dziedzinie życia - od prawodawstwa, sądownictwa, edukacji, kultury, tradycji, po organizację czasu wolnego Polaków (od programu "Ziarno" w niedzielny poranek, poprzez zakaz handlu w niedzielę do wypracowania powszechnej "tradycji" katolickich rytuałów nie tylko w czasie świąt) powoduje, że sekta katolicka nie wypuści z rąk swej zdobyczy, dopóki polskie społeczeństwo nie zdecyduje się wreszcie tych rąk odrąbać.