Dokładnie dziesięć lat temu siedziałem z żoną u mojego najlepszego kolegi w Tychach. W tle włączony był telewizor na który nikt z nas nie zwracał większej uwagi. Po chwili na pasku w dole ekranu zauważyłem informację, że zawalił się dach hali targowej w Chorzowie, w której odbywała się wystawa gołębi pocztowych. Spójrzcie - powiedziałem. Byłem w tej hali kilka miesięcy wcześniej na wystawie motoryzacyjnej. Na szczęście nie interesują mnie gołębie... ale Kois, mój chrzestny... Ciekawe czy był na tej wystawie? Postanowiłem, że zadzwonię do niego zaraz po spotkaniu. Jego numer znam na pamięć. Nie odbierał ale jego telefon był cały czas włączony. Po kilku nieudanych próbach zadzwoniłem do mamy, która jest siostrą żony Stanisława Koisa. On tam był na tej wystawie... powiedziała drżącym głosem. Ale przecież ta wystawa trwała kilka godzin a on nigdy nie miał na nic czasu. Na pewno wpadł jak po ogień i już dawno wyjechał z Katowic zanim ten dach runął - pomyślałem. Zadzwonię jeszcze raz... Nie odbiera. Jeszcze raz i jeszcze... Ileż razy możesz dzwonić? - usłyszałem po dłuższej chwili. Jak będzie mógł to oddzwoni...
Następnego dnia na parkingu przed halą wystawową stał jego samochód... On nie oddzwonił. Nie mógł...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz